Obywatel Chęciński

W siedemdziesiąte szóste urodziny miasto nadało mu tytuł Honorowego Obywatela Wrocławia. Sylwester Chęciński, twórca najsłynniejszej komediowej trylogii w historii kina polskiego, dołączył do grona takich laureatów jak Jan Paweł II, Lech Wałęsa, Andrzej Wajda, Tadeusz Różewicz, Władysław Bartoszewski, Vaclav Havel czy Norman Davies.
- To miasto to całe moje życie - wyznaje Chęciński.
Wrocław po raz pierwszy ujrzał pod koniec lat 40., gdy jako nastolatek jechał na obóz harcerski. Mieszkał wtedy w Dzierżoniowie, był uczniem tego samego liceum, co kilka lat od niego starszy Zbyszek Cybulski. Pierwsze wspomnienie miasta - w zrujnowanym Grand Hotelu, gdzie nocował, grasowały setki szczurów. Studiował w łódzkiej Filmówce, ale we Wrocławiu powstał jego film absolutoryjny. Tutaj, jako drugi reżyser, uczył się rzemiosła u Wajdy, Lenartowicza i Passendorfera.
Tu również powstawały jego najważniejsze filmy: - Wielka saga o repatriantach dzieje się przecież na Dolnym Śląsku - mówi reżyser Waldemar Krzystek. Do Lubomierza, który stał się filmowym miasteczkiem Kargulów i Pawlaków, wciąż pielgrzymują Polacy, raz do roku organizowany jest tam Ogólnopolski Festiwal Filmów Komediowych. - Nieustannie zapraszają go społeczności wiosek, w których kręcił filmy, wciąż gdzieś tam świętuje - śmieje się jego przyjaciel Stanisław Lenartowicz.
Waldemar Krzystek:
- Tytuł Honorowego Obywatela dla Chęcińskiego to nobilitacja dla Wrocławia. Sukces kasowy jego trzech najsłynniejszych filmów ["Sami swoi", "Nie ma mocnych", "Kochaj albo rzuć" - red.] był olbrzymi i gdyby zdarzył się dziś, a nie w dobie socjalizmu, to Sylwester rządziłby kinematografią i jeszcze kupiłby sobie egzotyczną wyspę. Dzięki wpływom z jego filmów mogło powstać wówczas ponad sześćdziesiąt innych polskich filmów.
Przeminęło z czasem
Wrocławska "fabryka snów" była z dala od warszawskich władz, więc i ingerencja cenzury w powstawanie filmów była mniej dotkliwa. W latach 50. i 60. wytwórnia kipiała energią największych polskich reżyserów. Powstały tu najgłośniejsze wtedy filmy Wajdy, Hasa, Kutza, Konwickiego i, oczywiście, objawili się "Sami swoi". Był taki stolik w bufecie w wytwórni, przy którym spotykała się Loża Szyderców, czyli Sylwester Chęciński, Stanisław Lenartowicz i znany scenograf Tadeusz Kosarewicz. Później dołączył do nich, znacznie młodszy, Waldemar Krzystek.
- Zaczynało się od zażartej dyskusji, kto dziś stawia herbatę - wspomina Krzystek. - Każdy po kolei się wykręcał. Następowała parada wyrafinowanych, absurdalnych żartów. Po rozwiązaniu problemu herbaty rozpoczynała się biesiada intelektualna: bezlitosne komentarze i diagnozy stanu polskiej kultury. Pod nóż szły scenariusze, filmy, książki. Moi trzej starsi koledzy wypracowali specyficzny język krytyki. Wyrafinowanie złośliwy, pełen sztucznych pochwał, wzbogacony o określone gesty. Wszyscy się bali tych potworów.
Był też bufet pani Waci "Królowej". - Bufet był symbolem dawnej wrocławskiej wytwórni filmowej - opowiadał mi kiedyś Sylwester Chęciński. - Waci "Królowej" nie da się opisać, serwowała dania przyprawione uśmiechem i stosunkiem do poszczególnych ludzi. Każdy miał u niej swój kotlet, z pieprzem lub bez. Waci, jak wszystkim wtedy w wytwórni, zależało, by nam było razem dobrze.
Dziś już nie działa Loża Szyderców, nie ma bufetu filmowców, wytwórnia straciła ducha. W nicość zapadł się Klub Dziennikarza, w którym Chęciński grywał w karty. - Wszystko się z czasem wykrusza - zasmuca się reżyser.
- Ale on i tak kocha to miasto - mówi Danuta Spychalska, drugi reżyser, od 30 lat współpracująca z Chęcińskim.
Od ułanów do ułanów
Gdy Wajda realizował (kiedy) "Lotną", drugim reżyserem był Sylwester Chęciński. - Zajmowałem się na planie szwadronem ułanów, jedynym takim wtedy w PRL-u, wykorzystywanym właściwie tylko w filmie - wspomina Chęciński. - To byli świetni faceci, starali się odbudować etos ułana. W "Lotnej" Chęciński sam zagrał ułana, a prawie pół wieku później, i po długim filmowym milczeniu, zrealizował dla telewizji godzinną fabułę "Przybyli ułani". W sierpniu film wyemitowany zostanie w cyklu "Święta polskie".
- To rodzaj postscriptum do trylogii "Sami swoi" - wyznaje Chęciński. - Po zrobieniu trzeciej części "Kochaj albo rzuć" wciąż mnie nękano, czy będzie ciąg dalszy. Zacząłem się zastanawiać, co byłoby dzisiaj z potomkami tamtych przesiedleńców zza Buga? Tam była prostota, uczciwość, prawość, a teraz? No i wyszło, co wyszło - rozkłada ręce. Film opowiada o świętowaniu cudu nad Wisłą w miasteczku na wschodniej rubieży Polski.
- To inny Chęciński, gorzki, ukazujący ludzką małość i podłość w naszej dzisiejszej polskiej rzeczywistości - uważa Waldemar Krzystek.
Scenariusz napisał Grzegorz Stefański, geodeta i nauczyciel spod Jasła. - Obejrzałam ten film u Chęcińskiego w domu i spłakałam się jak bóbr - mówi Danuta Spychalska. - Patriotyzm, ułańska fantazja to wartości, które dziś ludziom wydają się martwe, a on tak potrafi o nich przemówić, że dotykają do żywego. I ta jego wielka miłość do ludzi. Nawet bohatera negatywnego tak narysuje, że dostrzeżemy w nim coś dobrego.
Film widział też Stanisław Lenartowicz: - Wspaniały, doskonały.
Rytm artysty
Obydwaj starsi panowie przyjaźnią się od zawsze. Chęciński był drugim reżyserem przy debiucie filmowym Lenartowicza "Zimowy zmierzch". - Lubimy swoje filmy, wspieramy się, ufamy sobie - opowiada twórca słynnej komedii "Giuseppe w Warszawie".
- Gdy spędzamy czas razem, bez przerwy ryczymy ze śmiechu - przyznaje się. - Bo tak naprawdę to on nie jest poważny, ma takie wesołe, leciutkie usposobienie - śmieje się.
Danuta Spychalska: - Chęciński to człowiek poukładany, solidny, punktualny. Przy tym bardzo dobry, ciepły i skromny. Wyciska z aktorów, ile się da, robi mnóstwo dubli, a przy tym nie lekceważy ludzi. To taka stara szkoła dobrego wychowania, poparta wielkim autorytetem.
I dodaje: - W montażowni poprawia do bólu. Nigdy nie jest do końca z siebie zadowolony, uważa, że może być lepiej. Potrafi wyciąć z dubla jedno słowo, by je przenieść do innego dubla. Ma niezwykłe wyczucie filmowego rytmu, nic u niego nie dzieje się za długo, nic za krótko, najważniejsze zawsze wybrzmiewa. I ma niebywałe ucho do tego, co stanie się śmieszne na ekranie.
Chęcińskiego zachwycają możliwości cyfrowego montażu. Tyle rzeczy można poprawić, łatwiej i szybciej niż kiedyś. Stanisław Lenartowicz żartuje, że te techniczne nowinki spowodują, iż Chęciński będzie swe dzieło poprawiał w nieskończoność.
- Niestety, skrócił się czas realizacji filmu, tempo produkcji stało się niewiarygodnie szybkie, zabójcze dla artystycznej jakości - mówi Danuta Spychalska. - Kino staje się domeną rzemieślników. A on jest artystą.
Rozmowy jeszcze niekontrolowane
Stanisław Tym od piętnastu lat pisze dla Chęcińskiego scenariusz drugiej części "Rozmów kontrolowanych". Przyjeżdża do Wrocławia, by obgadać kolejny etap pracy. Na stole w domu Chęcińskiego leży kilka poprawionych wersji scenariusza. Tymowi lepiej się pisze na klasycznej maszynie do pisania, więc niedawno pożyczył ją od Waldemara Krzystka.
- Ostatnia przeszkoda w sfinalizowaniu sequela upadła - śmieje się Waldemar Krzystek. Sam Chęciński zapewnia: - Scenariusz ma powstać w sierpniu.
O Chęcińskim mówi Andrzej Wajda:
Uważam go za wspaniałego artystę. Odegrał ważną rolę w moim życiu podczas pracy nad "Lotną", a potem walki o ten film. Oddany, pełen poświęcenia. Ponieważ obydwaj jesteśmy laureatami tytułu Honorowego Obywatela Wrocławia, tym bardziej jestem wzruszony, choć dziwi mnie, że Wrocław dopiero teraz uczcił swego najwierniejszego syna. Jego tajemnicą jest genialne pośredniczenie między bohaterami swoich filmów a widownią. To jego wielkie serce dla widza sprawia, że jego filmy mają takie sukcesy. Był też najdzielniejszym z moich asystentów. W czasach "Lotnej" uczyłem się prowadzić samochód, a to były doświadczenia na granicy życia i śmierci, a Sylwek towarzyszył mi nawet wtedy, gdy uciekliśmy spod lokomotywy na przejeździe.
Sylwester Chęciński
Urodził się 21 maja 1930 roku w Suścu koło Tomaszowa Lubelskiego, wrocławianin od 1955 roku, reżyser filmowy, teatralny i telewizyjny. Twórca komediowego tryptyku filmowego: "Sami swoi", "Nie ma mocnych" i "Kochaj albo rzuć". Debiutował "Historią żółtej ciżemki", zrealizował m.in. "Katastrofę", "Tylko umarły odpowie", "Legendę", "Romana i Magdę", "Wielkiego Szu", "Rozmowy kontrolowane"
Magda Podsiadły
Gazeta.pl. Wrocław 2006-05-26