Czy Kargul i Pawlak pojadą do USA?

Po dwumiesięcznym pobycie w Stanach Zjednoczonych wrócili do Polski reżyser Sylwester Chęciński i scenarzysta Andrzej Mularczyk, twórcy komedii „Sami swoi” i „Nie ma mocnych”.
-Celem naszej podróży- mówi Sylwester Chęciński było zapoznanie się ze środowiskiem i realiami życia Polonii amerykańskiej. Postanowiliśmy bowiem, że – o ile podejmiemy jeszcze ten temat – trzeci akt opowieści o Kargulu i Pawlaku rozegra się w USA, dokąd pojadą w odwiedziny do znanego z „Samych swoich” Jaśka, czyli Johna Pawlaka. Zabraliśmy ze sobą kopie obu filmów i prezentowaliśmy je tamtejszej widowni. Nie mogliśmy ukryć lęku, że konfrontacja będzie naszą klęską: odbiór tych filmów wymaga znajomości specyficznie polskich realiów społecznych i historycznych. Rzeczywistość przeszła oczekiwania. Publiczność przyjęła film niesłychanie serdecznie, widownie chicagowskiego kina „Milford” świetnie się bawiła. W pierwszej chwili – widząc salę wypełnioną tylko częściowo –czuliśmy się trochę przegrani: później, gdy zdarzyło nam się oglądać na dobrym filmie amerykańskim widownię z dziesięciu widzami, zrozumieliśmy, że komplet widzów w kinie jest tam rzadkością. A kino „Milford ma około 2200 miejsc.
Często zaskakiwała nas różnica mentalności, obyczajów. Scenariusz naszego ewentualnego filmu przewiduje scenę pogrzebu Jaśka –Johna. Musieliśmy przeprowadzić dokumentację w zakładzie pogrzebowym, tak przecież różnym w USA od polskiego. Odwiedziliśmy taki zakład, prowadzony zresztą przez Polaka. Uprzejmy pan w czerni, Który nas tam przyjął powiedział: „Świetnie się składa, akurat mam nieboszczyka, ale nie wiem, czy rodzina się zgodzi, byście uczestniczyli w ceremonii”. Zaryzykowaliśmy. Wprowadzono nas do eleganckiego salonu, przypominającego wystrojem wnętrza i atmosferą dworki polskie, pod ścianą stała otwarta trumna, a w niej bardzo jaskrawo ubrana i umalowana nieboszczka. Wokół trumny rodzina. Pan w czerni przedstawił nas i wyjaśnił powody obecności. Przyjęto nas z radością, jak starych znajomych, zasypano pytaniami o Polskę. Zapanowała atmosfera udanego przyjęcia, o miejscu jak gdyby zapomniano, co nas nieco zaszokowało, ale odnoszono się do nas z rozbrajającą serdecznością.
Innym razem wybraliśmy się do wsi Polonia, 500 km od Chicago. Zamieszkuje ją piąte już czy szóste pokolenie potomków emigrantów z Polski. Złożyliśmy najpierw wizytę w klasztorze. Zakonnice przyjęły nas serdecznie – mówiły po polsku – ale radziły, byśmy nie liczyli na powszechną znajomość tego języka we wsi. Weszliśmy do baru, na którego szyldzie było polskie nazwisko. Umilkły rozmowy, obserwowano nas. Zapytaliśmy barmankę czy ktoś mówi po polsku. Odpowiedziała, że pewnie nie. Aż tu nagle odwraca się ku nam jakiś osiłek i mówi z wyraźnym kaszubskim akcentem: „Jeszcze Polska nie zginęła”! I zaraz cały bar zagrzmiał gwarą kaszubską.
Z rozmaitych obserwacji i doświadczeń rodzi się scenariusz; mam nadzieję, że do kwietnia będzie gotów. Nie chcemy nic wymyślać, by było „śmiesznie”, wystarczy rzetelnie opowiadać. Proszę sobie na przykład wyobrazić przylot „Kopernika” na lotnisko w Nowym Jorku. Szpaler witanych krewnych. Jedni uzbrojeni w zdjęcia, bo nie widzieli się przecież od 40 lat, może nawet nigdy, inni w transparenty z napisami w rodzaju „Ja jestem wujek Stefan”. Wyobrażam sobie ten film jako współprodukcję polsko – amerykańską. W tej chwili wszystko ma charakter płynny, brak bowiem jeszcze konkretnych decyzji produkcyjnych.
Notowała e.d Film nr 4/1975