Wywiad z Natalią Dalecką

Wywiad ze Zbigniewem Lwem
15 kwietnia 2016
Wywiad ze Stefanem Kurzypem
20 kwietnia 2016

Wywiad z Natalią Dalecką

10347248_735448843178786_5366205143932542162_nPani Prezes, pani losy życiowe są bardzo ciekawe, jak stała się Pani częścią rodziny Daleckich?

To moja teściowa mnie wymodliła dla syna! 🙂 To w wielkim skrócie. Zanim się stałam częścią rodziny Daleckich miałam fajne dzieciństwo w Mongolii, urodziłam się w rodzinie chińsko-rosyjskich emigrantów. Mongolska ziemia dała mi poczucie wolności i surowego piękna natury, ale od zawsze czułam, że to nie jest moje miejsce na ziemi. Dorastając, co raz bardziej uświadamiałam, że jestem tam obca, ciągnęło mnie do Europy, chłonęłam każdy obrazek, każde zdjęcie, każdy film, zwracając baczną uwagę na drugi plan. Jako młoda dziewczyna miałam możliwość poznać ludzi w różnych krajów Europy, polski język urzekł mnie od pierwszego zasłyszanego słowa, a było nim „wynoś się!” 🙂 Tak powiedziała Pani Nina, Polka zamężna z Mongołem, do swojego psa Joszki, czarnego pudla, przywiezionego z Polski. Trzeba powiedzieć, że w tamtych czasach widok osoby z psem na smyczy, do tego tak egzotycznym, na ulicy Ułan Bator stanowił niezwykły widok. Chciałam być taka jak Pani Nina! Była tajemnicza, piękna, szykowna, kobieca, z gracją paliła drogie, ładnie pachnące papierosy i miała niski, spokojny głos – Dama. Powtarzałam potem w domu po cichu słowa, polskie słowa i czułam się błogo. Jak to bywa w życiu, marzenia się spełniają. Wyszłam za mąż za Polaka. W 1986 roku w styczniu po raz pierwszy przyjechałam do Polski – i…i stało się coś niezwykłego: wróciłam do domu, gdzie wszystko było znajome, taki bliskie, takie moje. Kiedy sama wędrowałam  po ulicach Śródmieścia we Wrocławiu, każdy kamień w chodniku, każda dotknięta ściana zdawała się mówić „witaj w domu”. Potem wróciłam do Mongolii, ale już z synem Pawłem, gdzie mój mąż był na 3 letnim kontrakcie jako geolog. Któregoś dnia spotkałam panią Ninę i przywitałam się z nią „Dzień dobry, pani Nino :)” …wymieniłyśmy wtedy parę zdań po polsku, pochwaliła mnie za akcent 🙂 Pękałam z dumy!

Potem drugie dziecko, pożegnanie z rodziną i krajem urodzenia, dom, dzieci, studia, praca, dorastanie…Nie tęskniłam, byłam u siebie, było mi dobrze, ale z czasem zaczęło się psuć…to był czas przemian, bardzo burzliwy czas…i Świata i dla Polski i dla mnie. Miałam 31 lat, kiedy odeszłam od męża. Kolejne trzy lata były najpiękniejszą lekcją od życia, trudną, ale bardzo potrzebną. No i jak już byłam gotowa na nowe, przyśnił mi się sen, piękny sen, pełen symboli i wkrótce poznałam Jerzego. Jerzy Dalecki. Trzymałam wizytówkę i myślałam, że człowiek, który ma takie nazwisko  musi być piękny, szlachetny i solidny – i się nie pomyliłam 🙂

Kiedy dowiedziała się Pani, że dom rodzinny Pani męża jest miejscem wręcz kultowym, znanym przez wielu Polaków?

Wtedy jeszcze kultowym nie było! a ni znanym…Nie pamiętam w którym momencie to usłyszałam, ale widocznie nie zrobiło to na mnie wrażenia. Natomiast uśmiałam się z faktu, że znowu film jest związany z moim życiem. W rodzinie mojego pierwszego męża wszyscy uwielbiali scenę ze starego filmu, nie pamiętam już jego nazwy, komedia, i jest tam znana piosenka: „…karuzela, karuzela, na Bielanach, co niedziela…” i w scenie w parku rozrywki, niechcący wystąpiła ciotka z psem, który wyrwał ją z tłumu statystów i pognał za motorem z głównym bohaterem. Zostać uwiecznionym w tym czasie,  to było coś! Była teściowa pieczołowicie też przechowywała wycinek z gazety z 1956-7 roku, na którym był jej syn, a mój mąż, jako uczeń przy tablicy i krótkim komentarzem pod spodem. A wracając do miejsca w Dobrzykowicach, dobrze pamiętam pierwsze wrażenie po przekroczeniu bramy 18 lat temu: inny świat, schludny, spokojny, urokliwy, porządny i tą porządność odnalazłam w gospodarzach. Dolny Śląsk zjeździłam wszerz i wzdłuż, wiele wtedy widziałam obejść, zwłaszcza po wsiach, zaniedbanych, zrujnowanych, wiele nasłuchałam się „a po co? przyjdzie niemiec i zabierze”, nie mogłam zrozumieć jak można latami żyć z takim nastawieniem, a tu poczułam gospodarność i solidność we wszystkim. To mi się bardzo podobało. Ciągnie swój do swego? 😀

Jak reagują Pani znajomi na tę historię?

Znajomi i nieznajomi, zdziwieni są i za chwilę uradowani jak dzieci, dosłownie! Tyle osób odwiedza Dobrzykowice, trzeba widzieć z jakim zachwytem kojarzą sceny z filmu, cytują, pytają, robią zdjęcia na tle domu Pawlaka „przy płotie”. Teść się odnajduje w byciu kustoszem, przyjmowaniu, oprowadzaniu, opowiadaniu, niekiedy zupa stygnie na stole i trzeba po niego iść. Teściowie mają u siebie na podwórku cały świat. Od prawie 20 lat ludzie wpisują się do ksiąg pamiątkowych – robi wrażenie ich przeglądanie. A historia z tym filmem w moim życiu: nikt nie zauważył, że mój mąż, „zagrał” w nim w drugiej części! W scenie wesela Ani i Zenka, to moje postrzeganie drugiego planu 😉 – mój, wówczas, 4 letni, śliczny, z burzą loków na głowie, na rękach mamy, mąż 🙂 na progu domu Kargula. Musiałam dopiero ja nastać w rodzinie, by zwrócić na nich uwagę.

Dlaczego zdecydowała się Pani na współzałożenie Fundacji, jakie są plany na przyszłość?

Odkąd pamiętam, zawsze chodziło nam to po głowie. To znaczy nie fundacja, ale świadomość, że ludzie będą do tego miejsca przychodzić i dobrze by było coś im zaproponować, ale wtedy skończyło się na rozmowach, bo też i każdy miał swoje zajęcia, swoje życie, swój spokój. Życie jest jednak ciągłą zmianą i jak mawia moja mama „co ma wisieć, nie utonie” – czas zatoczył krąg i temat znów wypłynął (nomen omen;)) na powierzchnie, tyle, że już są ku temu inne warunki, wiedza, doświadczenie, chęć, ludzie, możliwości, czas i przestrzeń, tak jakoś naturalnie płynie i meandruje, bez wysiłku, bez szarpania się i mozolenia. To jednoczy rodzinę na kolejnym polu, poznajemy się z kompletnie innej strony, to daje dużo radosnej satysfakcji. Każdy robi co do niego należy, każdy daje swoje umiejętności, każdy może się wykazać, jest coś do stworzenia wspólnie, na bazie tego, co niesie życie. Widzę, że film jest tylko pretekstem do znacznie większego celu. Czuję to, nie wszystko da się wyrazić słowami. Z konkretnych planów na już: dużo pracy fizycznej, a to akurat znamy i lubimy. Wiele spraw idzie równolegle, wszyscy mają przydzielone zadania, znajdzie się praca i dla wolontariuszy i dla fanów i dla sympatyków. W pierwszej kolejności chcemy stworzyć Izbę Pamięci, pozyskać partnerów i sponsorów, naprawić bramę, odbudować stodołę…Za rok mamy jubileusz 50lecia filmu Sami Swoi. Przyszłość tworzymy teraz, a teraz jest czas sprzyjający. Znaczy i przyszłość sama swoja, twoja i moja – nasza.